niedziela, 31 sierpnia 2014

Małe co nieco - śliwkowe crumble



Na dżdżysty* dzień taki jak dzisiejszy polecam szybki, prosty i przepyszny deser – śliwkowe crumble, czyli po prostu śliwki pod kruszonką. Śliwki w tym roku aż uginają gałęzie więc można szaleć śliwkowo w kuchni. Smażenie powidła to 12 godzin mieszania w garnku, więc tego się nie podejmuję, ale crumble to zaledwie kilka minut roboty :)
* ładne słowo - czy ktoś go jeszcze używa?


Można jeść zarówno na ciepło jak i na zimno – smakuje wyśmienicie, a z gałką lodów to już czysta rozpusta :)

 

A oto jak wykonać te pyszności: 
Z podanej ilości składników wychodzi dość dużo kruszonki. Jeśli przygotowujemy małą porcję crumble to wystarczy zrobić kruszonkę z połowy składników lub według prostej zasady - bierzemy 2 razy więcej mąki niż masła i cukru.


Polecam :) Smacznego!


czwartek, 28 sierpnia 2014

"Przerabianie rzeczy na ładniejsze" :)





Kiedy kumpel zobaczył moje pierwsze przymiarki do bloga to zapytał: czyli blog o przerabianiu rzeczy na ładniejsze?” Nie pomylił się, bo i o tym będzie tu od czasu do czasu, gdyż bardzo lubię przerabiać stare rzeczy, niekoniecznie ładne, no właśnie na choć odrobinę ładniejsze. Lubię dawać rzeczom drugie życie.

Uwielbiam przedmioty z duszą, starocie, które same w sobie są piękne mimo odrapanej farby, odchodzącego lakieru, rys czy różnorakich ubytków. Takie przedmioty nie wymagają przerabiania, bo one tak naprawdę im są brzydsze tym piękniejsze. :) Jednak są też rzeczy pochodzące na przykład z niezbyt gustownego PRL-u, które urodą nie grzeszą, ale są bardzo funkcjonalne i wygodne. Mam między innymi kilka takich foteli – wygodnych, ale paskudnych. Szkoda by mi było ich wyrzucić ze względu na to, że lubię je użytkować, ale patrzeć na nie już dłużej nie mogłam. W takiej sytuacji jasne było, że trzeba je trochę podrasować.

Pierwszymi zajęłam się już zeszłego lata. Nie są to więc moje najświeższe przeróbki, ale skoro o fotelach mowa to pokażę je wszystkie razem :) W tamtym roku odnowiłam dwóch jegomości, a w tym roku dołączył do nich kolejny.

Najbardziej nie podobała mi się w nich tapicerka, ale za tapicerkę to ja, przynajmniej na razie, nie odważyłabym się zabrać, więc postanowiłam uszyć pokrowce. Odrysowałam od fotela szablon, wycięłam materiał, przefastrygowałam i oddałam w ręce takiej jednej dobrej duszy, która mi to na maszynie zszyła – bo ja i owszem coś tam czasem na maszynie przeszywam, ale jakoś ciężko mi się z  tym urządzeniem dogadać. 

Ponieważ od jakiegoś czasu zapałałam wielką miłością do białych wnętrz, mebli, dekoracji, to postanowiłam, że fotele będą taką pierwszą próbą rozjaśnienia naszych wnętrz. Pokrowce całe białe nie są, bo to jednak mało praktyczne, ale i owszem jasne są. Zaś stelaż (nie wiem w sumie czy to dobra nazwa, ale żadna inna nie przychodzi mi do głowy) przemalowałam na kolor śmietankowy. Tak sobie nazywam ten kolor, który powstał z wymieszania białej farby z kilkoma kroplami barwnika piaskowego. To właściwie taka przełamana biel.

Najpierw trzeba było troszkę zeszlifować stary lakier – to akurat jest część pracy, którą lubię najmniej, no ale bez niej się nie obejdzie. Następnie nałożyłam podkład, którego używam głównie do zdobień decoupage, a który ma zwiększać przyczepność farby. A potem już farba – emalia akrylowa do drewna i metalu. W tamtym roku używałam Dekoralu (Dekorala?), a w tym roku kupiłam Śnieżkę – jak na razie różnicy nie widzę. Warstw farby nałożyłam sporo – nie pamiętam ile, ale nakładałam wałeczkiem bardzo cienkie warstwy do momentu aż stara powierzchnia została dokładnie pokryta i nic już nie przebijało. Niestety w trakcie malowania okazało się, że wyłazi mi jakiś taki żółto-pomarańczowy kolor – pewnie stary, nie do końca usunięty lakier, wszedł w reakcję z nowa farbą i jakieś takie dziadostwo zaczęło przebijać. Stąd też konieczność nałożenia kilku warstw farby więcej niż na początku zakładałam. Na szczęście fotel, który odnawiałam tego lata, nie był aż tak złośliwy, nic spod spodu nie wyłaziło, więc i warstw farby było mniej, też nie pamiętam ile, bo w sumie to tego nie policzyłam, ale myślę, że może ok.5… jednak głowy za to nie dam. Oczywiście między początkowymi warstwami farby, po wyschnięciu jednej, a przed nałożeniem kolejnej, delikatnie przecierałam 'stelaż' drobnym papierem ściernym, żeby wszystko wygładzić i wyrównać.

Pokrowiec przyczepiłam do siedziska takimi specjalnymi pinezkami tapicerskimi, skręciłam siedzisko ze stelażem i gotowe… fotel jak malowany :)

Zeszłoroczny okaz wyglądał tak: 
 A teraz wygląda tak:
 Przed i po:
(który Wam się bardziej podoba? :)
 Natomiast w trakcie, tak to wyglądało:

Tego lata pod pędzel poszedł taki egzemplarz: 
Bo jakże bym mogła wyrzucić taki zabytek...
I teraz wygląda tak:


Wiem, że nie wszystkim takie przeróbki przypadną do gustu, ale ja je bardzo lubię -  sprawiają mi dużą frajdę...nie mówiąc już o satysfakcji gdy efekt końcowy jest zadowalający. :)
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy tu ostatnio zaglądali :) 

I już zupełnie na koniec najnowsze zdjęcie z tak zwanego międzyczasu :)